Rzeźnik, Diablak i Wyrypa, czyli jak zawodnicy bełchatowskiego Spartakusa przekraczają górskie granice! [Foto]

Rzeźnik, Diablak i Wyrypa, czyli jak zawodnicy bełchatowskiego Spartakusa przekraczają górskie granice! [Foto]
arch. prywatne

Rzeźnik, Diablak, Wyrypa… już same nazwy tych sportowych imprez wskazują, że zadania postawione przed startującymi do tych łatwych, lekkich i przyjemnych nie należą. Kiedy inni szukali odrobiny wytchnienia w piekącym upale, oni przełamywali bariery i pokonywali mordercze wręcz wyzwania. Górskie trasy Bieszczad, Beskidów i Sudetów, z którymi na przestrzeni ostatnich kilkunastu dni zmierzyli się bełchatowscy Spartakusi nie dały im rady, to oni je pokonali i trzeba wyraźnie przyznać, że zrobili to w pięknym stylu!

Rzeźnik - Rafał Sadowski

Opowieść o „ultrasach" z Klubu Biegacza Spartakus zaczniemy od Rafała Sadowskiego, który już w połowie czerwca pokazał prawdziwą biegową klasę w Bieszczadach. Na przestrzeni trzech dni, od 15 do 18 czerwca, w najdzikszych polskich górach zorganizowano siódmą odsłonę Festiwalu Biegu Rzeźnika. Sam Bieg Rzeźnika (który zorganizowany został już po raz dziewiętnasty) jest blisko osiemdziesięciokilometrowym wyzwaniem poprowadzonym bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz połoniny do Ustrzyków Górnych. Ale… Dla tych, którym jednorazowe wejście na trasę to mało, zorganizowano cykl biegów i właśnie za takowy wziął się bełchatowianin.

Spartakus - Rafał Sadowski zdecydował się na RZEŹNICKI SZLEM, w tym przypadku stawka urosła do pokonania blisko 200 kilometrów na przestrzeni trzech startowych dni. Każdego z nich biegacze pokonują jeden odcinek z Festiwalu. Pierwszego dnia, 16 czerwca bełchatowski biegacz pokonał Maraton Rzeźnika, czyli dystans 52 kilometrów z sumą przewyższeń sięgającą blisko 2500 metrów! Bieg wystartował o 6.00 rano, Sadowski na mecie zameldował się dokładnie 6 godz i 36 minut późnej. Następnego dnia było jeszcze „lepiej". Drugi festiwalowy dzień to Rzeźnik Ultra, czyli trasa o długości 107 kilometrów z niebagatelną wręcz sumą przewyższeń sięgającą 5257 metrów! Istny biegowy hard core, z którym Spartakus mierzył się dokładnie 16 godzin i 10 minut. Na przysłowiowy deser, trzeciego dnia Rafał przebiegł Rzeźniczka, czyli mały Bieg Rzeźnika mierzący „zaledwie" 28 kilometrów i 1203 metry przewyższeń, na ten najkrótszy dystans bełchatowianin potrzebował 3 godzin 20 minut. Ostatecznie, podsumowując trzy biegowe dni, Rafał Sadowski pokonał 189 kilometrów i 8945 metrów przewyższeń w czasie 26 godzin i 7 minut!

Rzeźnik - Sadowski był jednym z 14 biegaczy, który zdecydował się na start w RZEŹNICKIM SZLEMIE. Cykl ukończyło zaledwie 9 biegaczy, a Rafał wybiegał sobie 2. miejsce w klasyfikacji open! Spektakularny Spartakusowy wyczyn zwieńczony równie wybitnym wynikiem! Warto przy tej okazji dodać, że sam zawodnik dodaje, że bieszczadzki start był dość spontaniczną decyzją, aczkolwiek podpartą sporą ilością biegów podczas urlopu w Karpaczu.

- Co do relacji z biegu w pierwszym dniu biegu, za mocno początek pobiegłem i życie zweryfikowało, że to nie ten czas, żeby sobie pozwolić na mocniejszy bieg, już na 30 kilometrze zaczęły się pojawiać delikatne skurcze, brak soli, wody, wypociłem chyba wszystko, trza było zwolnić i tak już do końca SZLEMA darowałem sobie szybsze i mocniejsze bieganie. W skrócie: Ultra zrobione na spokojnie, Rzeźniczek w średnim tempie. RZEŹNICKI SZLEM to kolejne cenne doświadczenia z ultra bieganiem w moim wykonaniu. Jak zwykle była to fajna klimatyczna przygoda - podsumowywał Rafał Sadowski po wyzwaniu.

fot. archiwum prywatne

Diablak - Waldemar Stawowczyk

Tydzień po Rzeźniku wystartowała inna równie ekstremalna impreza - Diablak. W tym przypadku do górskiego, 44- kilometrowego biegania dołóżmy jeszcze pływanie i rower, a uściślając 3,5 kilometra w wodzie i 180 kilometrów na siodełku! Beskidzki Triathlon, którego „patronem" i metą jest Babia Góra, potocznie nazywana Diablakiem należy do najbardziej ekstremalnych w Polsce, a i w Europie cieszy się uznaniem zawodników. Bełchatowianin Waldemar Stawowczyk już czwarty raz wziął za przysłowiowe rogi diabelskie wyzwanie - w tym roku, na koniec maja finiszował na 1/2 dystansu, w miniony weekend zrobił pełnego Iron Mena. 36 zawodników, którzy stanęli na linii startu ruszyło o 4.00 nad ranem odcinkiem pływackim w jeziorze Żywieckim. Stawowczyk z wody wyszedł jako jeden z ostatnich, ale wielokrotnie podkreślał, że w triathlonowym wyzwaniu, to właśnie woda jest jego piętą achillesową. Wiedział, że resztę stawki gonić będzie na rowerze i podczas biegu. I tak jak zakładał, tak plan wykonał. O godzinie 5.25, czyli po blisko półtorej godzinie wyszedł z wody, 5 minut późnej ruszał w 180-kilometrową trasę rowerową. Ten element Diablaka to dwie pętle po 90 km każda, jej smaczku dodaje typowo górski profil z 3200 metrów przewyższeń i dwukrotnym podjazdem na Kubalonkę i Przełęcz Salmopolską. Stawowczyk potrzebował 7 godzin i 15 minut na przejechanie tego dystansu, a na jednośladzie udało mu się dogonić sporą grupę współzawodników. Przed 13.00 w Żywcu, ze strefy zmian T2 triathlonista zostawiając rower wystartował w ostatni etap - bieg. Tym razem jednak na trasie można było zauważyć już dwóch bełchatowskich Spartakusów.

- Po raz drugi w mojej diablakowej przygodzie towarzyszył mi Tomek Barasiński, klubowy kolega, doskonały supporcista, który w tych ostatnich wyzwaniach zawsze mnie dopinguje, mobilizuje i pomaga. Po blisko 9- godzinnym wysiłku na pływaniu i rowerze, samotne pokonanie 44 kilometrów biegania nie jest oczywiście niemożliwe, ale ze wsparciem kumpla, który doskonale czuje góry i bieganie, to rzecz absolutnie bezcenna! Kolejne ponad 7 godzin na górskim szlaku to naprawdę niezła sieczka w głowie i emocjach, kiedy masz koło siebie kogoś kto powie: „dajesz Waldi", poda izotonik czy coś do jedzenia wiesz, że możesz więcej - podsumowuje Waldemar Stawowczyk.

- Możesz siedzieć w domu, co wygodne, albo ruszyć du**ę i pomóc spełniać czyjeś marzenia i wiesz, że lekko nie będzie. Zabawa była warta tego wysiłku, uwielbiam te emocje i radość po wszystkim. Walczymy o kolejne Twoje marzenia - zaznaczył z kolei Tomek Barasiński, który w roli biegowego supportu już po raz drugi wraz ze Stawowczykiem zdobył Babią Górę.

Ostatecznie obaj Spartakusi na mecie, czyli na samym szczycie Babiej Góry odmeldowali się po 7 godzinach 24 minutach. Stawowczyk został sklasyfikowany na wysokiej 11. pozycji z czasem 16 godzin 14 minut.

- Cały wyścig był bardzo ciężki, emocje jakie mną targały podczas poszczególnych etapów są wręcz nie do opisania. Od totalnej załamki na pływaniu, gdzie wyszedłem z wody 32. na 36. startujących, poprzez euforię na rowerze, gdzie wszyscy moi znajomi chyba pchali kropkę na mapie (organizator udostępnia tzw. live track, gdzie można obserwować zawodników na żywo, jako punkty przesuwające się na mapie całej trasy - przypis red.), bo przesuwałem się z kilometra na kilometr coraz wyżej i wyżej - relacjonował Stawowczyk tuż po biegu i dodał: - Walka o pierwszą dziesiątkę toczyła się do samego końca i była bardzo zacięta. Na ten wynik zapracował cały mój support, któremu to bardzo dziękuję, bez Was nie byłoby tego wyniku.

fot. Z. Pająk, T. Barasiński

Wyrypa - Anna Antosiak

Na deser zostawiliśmy rodzynka - Panią Spartakuskę, która pokazała równie wielki charakter co jej klubowi koledzy! Ania, choć jest piękną kobietą, pokazała prawdziwe pazury pokonując w miniony weekend w koszmarnym upale przy asyście olbrzymiej ilości much Wyrypę Potrójna Korona Wałbrzyska! Trochę suchych liczb i faktów z czym mierzyła się bełchatowska zawodniczka? Dystans tego wyzwania to blisko 80 kilometrów i około 3500 metrów przewyższeń. Potrójna Korona Wałbrzyska przechodzi przez trzy (a nawet cztery!) najwyższe szczyty: Chełmiec (Góry Wałbrzyskie), Waligórę (Góry Kamienne), Wielką Sowę (Góry Sowie) i na deser: Borową (ponownie Góry Wałbrzyskie). Baza i meta zawodów znajduje się w Wałbrzychu. Co warte wyraźnego podkreślenia, które podkręca to całe wyzwanie: zawodnicy mają to wszystko zrobić w ściśle określonym limicie czasowym. W tym roku ten określono na 28 godzin. Anna Antosiak zrobiła całą trasę w niespełna 27 godzin, meldując się na mecie w czasie: 26 godzin i 33 minuty! Wyrypa - Ania, choć miała przed sobą nie lada wyzwanie zrobiła wszystko z uśmiechem na ustach, podziwiając przy tym piękne okoliczności przyrody!

Dodajmy jeszcze, że w przypadku tej sportowej imprezy, jej organizatorzy nie punktowali zawodników miejscami, bo jak zaznaczają, w czasie Potrójnej Korony nie chodzi o zajęte pozycje! Pomiar czasu ma charakter czysto informacyjny, a zwycięzcami są wszyscy zawodnicy, którzy pokonają ten wymagający dystans.

fot. archiwum prywatne